„Nie niepokój się o przyszłość. Staniesz bowiem tam, gdy będzie taka potrzeba, uzbrojony w ten sam rozum, z którego pomocy korzystasz wobec bieżących wypadków” Marek Antoninus
Jednym z najsilniejszych stresorów w dziejach całej ludzkości jest lęk o przyszłość. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - bo jej nie znamy. W dobie epidemii koronawirusa rozważania na temat przyszłości nabierają jednak jeszcze innego znaczenia. Aktualnie poziom lęku przed tym, co będzie, dla wielu z nas urasta do niebotycznych rozmiarów i… niestety całkowicie paraliżuje, blokując przy tym trzeźwość myślenia.
Na początek warto sobie zdać sprawę z tego, że strach i lęk ..
Na początek warto sobie zdać sprawę z tego, że strach i lęk, to dwa całkowicie odmienne stany emocjonalne. Strach – mimo, że jest bardzo nieprzyjemną reakcją organizmu, to w okolicznościach zagrożenia bardzo zdrową. Stanowi motor do działania. To dzięki niemu gdy wokół rozprzestrzenia się śmiercionośny wirus, podejmujemy konkretne, racjonalne działania by chronić i ratować tak siebie, jak i innych. Zupełnie inaczej ma się rzecz z lękiem.
Patrząc nawet czysto ewolucyjnie, można powiedzieć, że to właśnie strach przyczynił się do zachowania naszego gatunku. Dzięki wyrzutowi odpowiednich hormonów, które pojawiały się w organizmie homo sapiens wyzwalała się naturalna, ratująca życie reakcja „walcz lub uciekaj”. We współczesnych czasach, częstszą jednak odpowiedzią naszej psychiki na zdarzenia wokół, jest przede wszystkim… wielce niekonstruktywny lęk. Tak jak strach jest przejawem obawy wobec realnego zagrożenia, tak lęk jest przejawem obawy wobec tego… co myślimy. A w zasadzie wymyślamy. Bo przecież nikt z nas tak naprawdę nie zna przyszłości. My ją jedynie antycypujemy. Zamartwiamy się więc snując czarne scenariusze, co do których absolutnie nie mamy pewności, że się sprawdzą. Co więcej – statystycznie rzecz ujmując – czarne wizje potwierdzają się naprawdę w bardzo niewielu procentach. Niestety, natomiast już pięciominutowe martwienie się obniża poziom koncentracji. Mózg podczas „niezdrowego myślenia” pochłania ogromne ilości energii. Oczywistym jest też fakt, że negatywne myśli pobudzają nadnercza do produkcji hormonów stresu, który jest w stanie zawładnąć nie tylko naszym duchem, ale i ciałem. Długotrwały lub nieustannie nawracający lęk wyniszcza nasz organizm. Mogą pojawić się sygnały ze strony układu oddechowego, pokarmowego, krwionośnego, nerwowego i odpornościowego. Co w sytuacji koronawirusa jest oczywistym „strzałem we własne kolano”…
Równie ryzykowne jest przywiązywanie się do tych przypadków w naszym życiu, gdy mroczne „przewidywania” akurat się potwierdziły. Łatwo wtedy wpaść w pułapkę i stać się ofiarą zjawiska, które psychologia nazywa samospełniającą się przepowiednią. Ma ono miejsce wtedy, gdy akurat faktycznie zdarzy się tak, że nasz czarny scenariusz się potwierdzi. Wtedy niektórych fakt ten będzie utrzymywał wręcz w przekonaniu, że jednak warto było się martwić i w takim razie będą robić tak dalej. I koło się zamyka.
Według profesora Uniwersytetu Nowy Jork Garego Marcusa, zamartwianie się (w przeciwieństwie do strachu) okazuje się być efektem „pomyłki ewolucyjnej”. Profesor ten zalicza je do zbioru przypadków nazywanego z wojskowego slangu amerykańskiego Kluge, czyli coś, co nie powinno działać, a jednak działa.
Jak więc ujarzmić lęk?
Przede wszystkim, brutalnie mówiąc, trzeba zaakceptować fakt, że w zdecydowanej większości nie mamy wpływu na sprawy, które nas niepokoją.
Starajmy się skoncentrować na tym co JESTEŚMY w stanie zrobić, w tych trudnych okolicznościach, a nie CZEGO NIE MOŻEMY. Ilość wygenerowanych przez nas negatywnych myśli, wizji i słów nie przyczyni się w tej chwili (ani zresztą w żadnej innej) do polepszenia jakości życia ani naszego, ani innych. Negatywne nastawienie może odbić się również „czkawką” na naszych relacjach międzyludzkich, o które w dobie koronawirusa i przymusowej izolacji powinniśmy właśnie dbać szczególnie, mimo utrudnień. Pamiętajmy, że nie tylko koronawirus infekuje… Lęk też. Szybko się roznosi i atakuje. Może udzielić się naszemu otoczeniu roztaczając coraz większe kręgi i… sparaliżować. Pamiętajmy o dzieciach, które ze względu na swój wrodzony dar obserwacji, zobaczą go oczywiście jako pierwsze w oczach swoich najbliższych. Czy będą w stanie to unieść?…. Warto też mieć świadomość, że lęk, dla każdego może znaczyć coś zupełnie innego. Nawet dla osób, które znalazły się w potencjalnie takiej samej sytuacji, problem (czyli źródło lęku), może leżeć zupełnie gdzie indziej… Nigdy nie zakładajmy więc, że wiemy, co dzieje się w głowie innej osoby. Z drugiej strony jednak, miejmy też świadomość, że nasz lęk wobec tego, co aktualnie dzieje się wokół oraz niepewność wobec tego co będzie, sam w sobie jest uniwersalny i nie jest odosobniony. Każdy z nas jest częścią jakiejś społeczności, niektórzy kilku. Korzystajmy z tego. Pandemia to czas na solidarność, kolektywizm, a kolokwialnie mówiąc „trzymanie się w kupie” (bo jak wiadomo tak jest raźniej). Dlatego warto rozmawiać, warto się angażować, pozytywnie nakręcać oraz czerpać siłę i energię tam, gdzie jest ona zmultiplikowana. Bądźmy dla siebie nawzajem w tym trudnym czasie – może akurat, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wypełnimy komuś pustkę, uciszymy jego lęki… Uważność na innych i empatia to zresztą również broń na walkę z czarnymi myślami. Gdy wspieramy innych, czujemy się dobrze, czujemy się potrzebni, przydatni. A gdy czujemy się lepiej, to lepiej funkcjonujemy. W myśl tejże maksymy, w okresie przymusowej izolacji, nie pozwólmy sobie w takim razie również na „zapuszczenie się” w domu. Dbajmy o siebie tak fizycznie, jak i psychicznie. Bądźmy sami dla siebie również ważni. Spróbujmy stworzyć w głowie plan B i C dla nurtującego nas problemu, czyli przekłuć czarne scenariusze w naszej głowie dotyczące przyszłości na nowe pomysły, inne rozwiązania. Spróbujmy wyciągać (a najlepiej spisywać, a potem do tego wracać) nawet nieoczywiste korzyści z aktualnego stanu rzeczy. Pamiętajmy również, by cały czas wyznaczać sobie nawet małe cele, których posiadanie jest przecież niezbędną składową higieny psychicznej. Postarajmy się też każdego dnia przed zaśnięciem przywołać w myślach choć jedną „rzecz”, która wywołała w przeciągu ostatnich 12 godzin na naszej twarzy uśmiech lub chociaż jego cień.
Nie dajmy się zjeść złym podszeptom naszego umysłu..
W tych trudnych momentach, podczas przymusowej fizycznej izolacji, w niepewności o przyszłość i strachu o zdrowie, nie dajmy się zjeść złym podszeptom naszego umysłu. Bo stąd blisko już tylko do paniki. Konsekwentnie więc demaskujmy i detonujmy nasze lęki, rozsądnie oceniajmy sytuację i szukajmy rozwiązań w myśl maksymy „Jeśli coś działa, rób tego więcej. Jeśli coś nie działa, rób coś innego”. Przede wszystkim jednak dbajmy o siebie, w tym o siebie nawzajem, łączmy się.
Nie pozwólmy, by los z nas zadrwił i by nie okazało się, że wirus aktualnie siejący pogrom na świecie ustąpił, ale za to ludzkość zainfekował inny – Hikikomori tzw. japoński wirus odosobnienia*…
Bądźmy razem.
* Hikikomori (japoński wirus odosobnienia), to choroba społeczna. Nazwa jej pochodzi od dwóch japońskich czasowników – hiku, które oznacza wycofywać się oraz komoru, czyli ukryć się, zamknąć. Osoba dotknięta tym zaburzeniem izoluje się od społeczeństwa w stopniu skrajnym. Nie chodzi do pracy, szkoły, na uczelnię. Nie utrzymuje relacji towarzyskich, nie wchodzi w związki partnerskie, komunikuje się tylko przez telefon i Internet. Nie rozwija aktywności, które wymagałyby wyjścia z domu. Jest zamknięta w swoim własnym świecie, mieszkaniu lub pokoju – unika bezpośredniego kontaktu nawet z najbliższymi, współlokatorami.